Zły porucznik – recenzja

Nowy Orlean, w czasie huraganu porucznik McDonagh, gdy chce uratować tonącego złoczyńcę, nabawia się problemów z kręgosłupem. Pół roku później McDonagh to skrzywiony (dosłownie), zgorzkniały porucznik, którego jedynymi celami są – walka z przestępcami, branie narkotyków i spotykanie się z prostytutką. Do tego dodać trzeba problemy hazardowe.
W tle toczy się poszukiwanie sprawców morderstwa – ofiary zamieszane były w handel narkotykami. To jednak tylko wymówka dla poszukiwań drugów. McDonagh coraz bardziej „dusi się” w rzeczywistości. Harmonizowany do tej pory świat zaczyna przeważać nad nim. Bohater coraz bardziej pogrąża się i przegrywa…
Gdyby nie nazwisko Herzog, uznać można by „Złego porucznika” za średniego przedstawiciela gatunku. Obraz broni nieco Nicolas Cage, jako niezrównoważony, ćpający policjant ze swoimi zwidami. Jednak od filmu tak wybitnego reżysera chciałoby się coś więcej. Poszukuje się tego „czegoś” przez cały czas. Jednak się nie znajduje. Ot, przeciętny, mroczny film sensacyjny. Dla koneserów gatunków, nie wielbicieli Herzoga.
Czy redakcja Plastra posiada w swoich szeregach korektę/edytora? Czytanie powyższych wypocin, pękających w szwach od nadmiaru błędów stylistycznych, prosi się o zwerbowanie do ekipy takiej osoby. Czym prędzej.