Zakochany Nowy Jork – recenzja

Poza banalną wymianą zdań dotyczącą Dostojewskiego, film obfituje w dość inteligentne dialogi. Całość zbudowana jest na konceptach, które z założenia powinny zaskakiwać pointą. W rzeczywistości, założenie to realizuje zaledwie kilka etiud. Prawdziwą perełką jest małżeńska scenka autorstwa Yvana Attala. I to dla niej warto iść do kina!
Pośród reżyserów zaproszonych do projektu, nie ma krzyczących nazwisk. Pojawiają natomiast wielkoformatowi aktorzy (m.in. Julie Christie, Ethan Hawke, Natalie Portman, Orlando Bloom, Christina Ricci, Andy Garcia czy James Caan). Ci, dzięki epizodycznej konstrukcji obrazu, są stawiani na równi z mniej znanymi odtwórcami. To rodzi pozytywny odbiór i wrażenie, że w Nowym Jorku każdy czuje się tak samo anonimowy, lub tak samo wielki. To kolejny atut obrazu.
Tytułowy bohater, jak zawsze, ukazany jest przez pryzmat swojej wielokulturowości i kosmopolitycznego rodowodu. Panorama miasta jest szeroka i wielobarwna. Jednak co najważniejsze, projekt Benbihy’ego nie pozostawia wątpliwości, że Nowy Jork to metropolia wzniesiona na emocjach. „Zakochany Nowy Jork” – jako twórcze założenie – ma podobną genezę. A efekt? Jaki jest? Każdy oceni sam, jak mu się (za)widzi.