Tetro – recenzja

Rodzinna rywalizacja, freudowska walka ojca z synem to temat przewodni filmu. Istotnym wątkiem jest też sztuka będąca swego rodzaju osią przedstawionej historii. Sztuka pozwala odnosić sukcesy, które mogą jednak zniszczyć relacje z bliskimi. Tetro wie o tym najlepiej, dlatego porzuca pogoń za sławą wielkiego pisarza i nie chcąc powtarzać błędów ojca, wybiera rodzinę.
Jak zwykle w przypadku filmów skupiających się na jednym bohaterze (w dodatku artyście), opowiadających o jego życiu, przeszłości, także i w „Tetro” możemy szukać analogii do biografii samego reżysera. Rodzina Coppoli podobnie jak ród Tetrocinich wywodzi się z Włoch. Ojciec reżysera był znanym kompozytorem i dyrygentem tak, jak Carlo Tetrocini, natomiast związany z branżą filmową August Coppola pozostawał przez większość życia w cieniu dużo sławniejszego młodszego brata, Francisa Forda właśnie.
Coppola stworzył film w dużej mierze różniący się do swoich ostatnich dokonań – stonowany, pozbawiony sensacji, z doskonałymi zdjęciami i grą aktorską. Mimo to, wielu widzów może narzekać na tempo czy brak wyrazistości, która uczyniłaby opowieść bardziej porywającą. „Tetro” nie jest z pewnością arcydziełem pokroju „Rozmowy” czy „Czasu Apokalipsy”. Tego chyba nikt się nie spodziewa. To obraz po prostu bardzo dobry, a może za bardzo, biorąc pod uwagę kryzys późnej twórczości, jaki w końcu dopada niemal każdego z wielkich ludzi kina.