Szalone serce – recenzja
Niby szalone, ale spokojne. Niezwykle wyciszony obraz przebrzmiałej gwiazdy country z oscarową rolą Jeffa Bridgesa.
Wszystko to zmienia się przed koncertem w Santa Fe. Bad spotyka zafascynowaną nim dużo młodszą dziennikarkę, manager proponuje mu support podczas wielkiego koncertu byłego gitarzysty Blake, obecnie wielkiej gwiazdy Tommy’ego Sweet’a.
Szalone serce to film jednego aktora – Jeffa Bridgesa, któremu partnerują m. in. Colin Farrell, Maggie Gyllenhaal i Robert Duvall. Bridges gra niezwykle oszczędnie, przygasająco. Świadomie buduje sylwetkę Bada, gwiazdora znającego swoją wartość i talent, ale nie mogącego wrócić do „pierwszej ligi” muzyków country.
Obraz Scotta Coopera wbrew pozorom i tytułowi jest bardzo spokojny, wyciszony. Bad poza sceną, na której zawsze króluje, pozbawiony jest iskry – to znudzony, wypalony muzyk, który od trzech lat nic nie napisał. Można powiedzieć, iż w filmie są tylko dwie dramatyczne zmiany akcji – wypadek i zgubienie dziecka. Nic ponad to.
Szalone serce nie jest obrazem odkrywczym – życie jest życiem, nie ma tu hollywoodzkiego zakończenia, są miłości i rozterki, są rzeczy nie do naprawienia, jest sława, talent, są dni posuchy – trzeba cieszyć się maleńkimi przyjemnościami, a w ostateczności wsłuchać się muzykę country Bada Blake. Bardzo to proste, ale jednak przyjemnie się ogląda i słucha.
Na dodatkowy plus ładne zdjęcia. Jeśli warto iść to dla Bridgesa, pokazuje, że jest wielkim aktorem.