Resident Evil: Afterlife – recenzja

„Resident Evil: Afterlife” to kolejna odsłona horroru powstałego na kanwie kilku części krwawej gry komputerowej. W tej cześci wreszcie pojawia się Chris Redfield, to dobra wiadomość dla fanów serii. Złą informacją niech będzie ta, iż najnowszy „RE” to prawie godzinna nuda. Potem akcja się rozkręca, ale przez tę godzinę jakoś trzeba przebrnąć.
Mocną stroną filmu jest muzyka – synthpopowe wstawki budują atmosferę. Także niektóre kadry są fenomenalne. Niestety z czasem zaczyna wszystko przypominać Matrixa (główny wróg to brat bliźniak Pana Smitha) i robi się niepotrzebnie zabawnie. Ogólnie długo nic, chwila akcji i nudna końcówka.
Z radością usłyszałem informację, iż będzie to film trójwymiarowy. Do tej pory nie miałem okazji obejrzenia horroru w 3D. Niestety poza dwoma, trzema sytuacjami raczej nie jest strasznie. Żaden „nieumarły” nie wychodzi z ekranu, a szkoda zważywszy na to, iż film pewnie w ogóle powstał, aby być zrobionym w 3D.
„Resident Evil: Afterlife” należy polecić jedynie tym, którzy chcą obejrzeć kolejną część sagi o Alice i Claire. Jako samodzielna produkcja wypada słabo, lepiej obejrzeć na dvd wraz z trzema poprzednimi odcinkami.
Uwielbiam film,dla mnie najlepsza część serii daje 100000000000/10 😀 😆 🙂 😉 8) 😛 🙄
hej to najlepsza część nieadnie tak dlamnie to jest na 2222222222222200/11