Niewinna — recenzja 2
O braku ekwiwalencji polskich tłumaczeń tytułów produkcji anglojęzycznych napisano już chyba kilkadziesiąt przepastnych tomów. Niestety… na próżno.
„The other man”, bo tak brzmi własciwy tytuł „Niewinnej” dowodzi po raz kolejny, że światowej sławy gwiazdy, świetna scenografia i calkiem niezła muzyka z gó… bata nie ukręcą.
Pomijając jeden, faktycznie niespodziewany, element zaskoczenia film ciagnie się niemiłosiernie łudząc widza twarzami znanych aktorów, włoskim krajobrazem i wewnetrznymi przemyśleniami głównych bohaterów.
Najgorszym jednak i niemal kompletnie niewybaczalnym, jest aspekt umoralniający zdradę, czyniąc ją czescią zycia kobiety prowadzącej podwójne życie.
W miare rozwoju rzekomej akcji widz zaczyna wręcz współczuc targanej emocjami postaci, usprawiedliwiając ją niefortunnym biegiem wydarzeń i nawarstwieniem spadających na nią niespodziewanie uczuc.
Scenariusz wymaga wręcz na nas akceptację status quo, w którym nalezy po prosty uznac brak wierności, zniesmaczenie zastępując zrozumieniem a pogardę, przebaczeniem.
O sukcesie tych niezwykle prostych, a wyjątkowo szkodliwych zabiegów świadczy choby sam polski tytuł.
„Niewinna” to niestety tylko nieudana próba rozliczenia się z cięzkim tematem, o tyle jednak niebezpieczna, o ile niebezpiecznym dla ludzkiej moralności moze by zaakceptowanie zdrady tłumaczonej nieoczekiwaną i odległą miłością.