Metropia – recenzja
Skandynawska animacja opowiadająca o niedalekiej, niezbyt przyjemnej przyszłości. Miało być pięknie, wyszło tak sobie.
Pewnego razu Roger zaczyna słyszeć głos – jak się okazuje nie jest to objaw schizofrenii. To wielki plan rządu mający na celu kontrolę swoich podwładnych. Jedyną szansą bohatera okazuje się przepiękna aktorka z kampanii reklamowej szamponów, o której Roger śni po nocach.
Metropia to nawet ciekawa wizualnie animacja łącząca w sobie nowatorskie połączenie kreacji aktorskiej z animacją komputerową. Dzięki temu bohaterowie posiadają „twarz” aktorów (z drugiej strony ich głowy są nieproporcjonalne w stosunku do całego ciała). Szkoda jedynie, że ich animowanie niekiedy jest nieco sztuczne i drętwe. Całość ratują jeszcze przestrzenie – brudne, wyalienowane, zdewastowane.
Największą wadą filmu jest to, że jest po prostu nudny. Przez większość czasu nie dzieje się nic, coby popchnęło akcję do przodu. Poza tymi przestojami pojawiają się chwile mało logiczne, podczas których widz zastanawia się – dlaczego Roger zrobił to, czy tamto?
Ogólnie przeciętna animacja dla wytrwałych, część może usnąć podczas seansu. Współczesna odpowiedź na totalitaryzm władzy, głos antykonsumpcyjny w nieco sennym wydaniu. Widzowie mogą przez cały film powtarzać w głowie – wydaje mi się, że już to gdzieś widziałem. Trochę odgrzewany kotlet.