Jutro będzie futro – recenzja

Niestety okazuje się, że dawne „eldorado” to dziś zabita deskami mieścina z brakiem jakichkolwiek atrakcji. Przyjaciół to jednak nie przeraża i organizują wielką balangę w jacuzzi, które jak się okaże jest magiczne – to przejście międzyczasowe. Cała czwórka budzi się w roku 1986. Szkopuł w tym, że Jacoba wtedy jeszcze nie było, a jeśli przyjaciele zrobią cokolwiek inaczej, niż się wydarzyło, może to mieć duże konsekwencje w czasie powrotu do rzeczywistości.
Komedia Stevego Pinka, scenarzysty m. in. przeboju sprzed lat pt. „Przeboje i podboje” zaskakuje lekkością, humorem i pomysłem. Zabawnie ogląda się bohaterów, którzy próbują robić to, co ponad dwadzieścia lata temu robili, aby nie zmienić przeszłość.. do momentu, gdy mają to wszystko w „d…” i zaczynają bawić się na całego. Oczywiście głównym motywem jest zderzenie dwóch rzeczywistości – tej z 1986 roku z koncertem glamrockowego Poison na czele, z współczesnością znaną tylko głównym bohaterom. Niby niewielki odcinek czasowy (patrząc z perspektywy wszechświata) – okazuje się, ze w ciągu tych lat w świecie zaszły niesamowite zmiany – od politycznych (Zimna Wojna) poprzez technologiczne (CD, telefony komórkowe, internet), aż po kulturowe (co za szok obejrzeć MTV, które kiedyś było kanałem muzycznym).
Jutro będzie futro poza walorami humorystycznymi (chociaż jest kilka naprawdę obrzydliwych scen – uwaga!) ma charakter refleksyjno-wspomnieniowy. I tak jak sami bohaterowie tej refleksji zostają poddani, tak i widzowie mogą wspomnieć dawne lata. Warto – jako wakacyjna rozrywka w kinie – chyba szykuje się niezły hit na lato.