Dorian Gray – recenzja

Film zrealizowany w konwencji gotyckiego horroru wciąga widza od pierwszego ujęcia. Zafascynowani jesteśmy hipnotyczną urodą Doriana, z zapartym tchem zgłębiamy jego dalsze losy po krainie przyjemności. Od nieszczęśliwej miłości z Sybil zaczyna się fala złych uczynków Doriana. Zwiedziony na złą drogę dokonuje morderstwa na swoim przyjacielu Basilu. Od tego momentu Dorian jest wstanie zrobić wszystko, aby jego tajemnica nie wyszła na jaw. Na poddaszu pod kluczem przetrzymuje obraz, na którym pojawiają się odwzorowania zgnilizny moralnej bohatera.
Mimo, iż „Dorian Gray” oparty jest na znanej i prostej fabule, całą projekcję ogląda się z ciekawością. Każdy kadr przemyślany, bardzo płynie zrealizowana projekcja. Uwagę widza skupia Dorian grany przez Bena Barnesa. Jego kamienna, bez wyrazu twarz hipnotyzuje widza. Podglądamy z zafascynowaniem metamorfozę od niewinności poprzez zakochanie się w opium i wiecznym występku.
Reżyser Oliver Parker wrzuca bohatera w różne, skrajne sytuacje i miejsca. Od salonów do domów publicznych, poprzez seksualne wynaturzenia. Zapewne dostrzegamy w Dorianie wiele sprzeczności, bowiem popełnia zbrodnie, ale zabija wyrzuty sumienia alkoholem. Po powrocie z dalekiej podróży widzimy go, jak podąża na grób swojej pierwszej miłości, a także uczestniczy w spowiedzi. Czyżby był to żal za popełnione grzechy? Z filmu warto zapamiętać jedną z myśli głównego bohatera: „przyjemność to nie to samo, co szczęście”.
Produkcja ta nie do końca oddaje ducha książki Oskara Wilde’a, ale i tak warto iść na nią do kina. Dobrze skrojona opowieść, wciągająca widza do ostatniej minuty. Jeśli lubicie filmy kostiumowe, pociąga Was klimat XIX-wiecznej Anglii, to powinniście zobaczyć tę ekranizację.
{jumi [media/reklama.htm]}