Gdyby Holy motors było grą komputerową, być może okazałoby się pozycją interesującą i wciągającą. Nie jestem w stanie tego obiektywnie stwierdzić, ponieważ żadnym grom się nie poświęcam. Niestety jednak jest filmem i to z rodzaju tych ciężkostrawnych, które zostawiają niesmak w ustach i odbijają się czkawką, której jak najszybciej chce się pozbyć.
Konwencja jest zupełnie niezrozumiała i nużącą. Mnożące się absurdy miast pasjonować, wpędzają w konsternację i zakłopotanie. Widz ma ochotę wyjść czym prędzej z sali kinowej i odetchnąć. Jedyne, co go trzyma to nadzieja na punkt kulminacyjny, jakieś pokrętne katharsis, które wytłumaczy dwie długie i problematyczne godziny. Takiego elementu jednak nie ma. Zakończenie dziwi jeszcze bardziej niż sama fabuła. Nie jest to jednak rodzaj intrygującego zdziwienia, nasączonego uśmiechem i satysfakcją. Jeśli widz się śmieje to tylko z zażenowania.
Jedenaście ról-wcieleń głównego bohatera w opisie nazwane zostało „jazdą bez trzymanki”. Być może – trzeba jednak pamiętać, że czasem zbyt duża prędkość kończy się tragicznie. Tym razem między innymi mdłościami i zawrotem głowy.
Prezentowane dziwy mogłyby może nawet i zachwycić. Potrzebny jednak byłby do tego kręgosłup, jakiś klej, który spoiłby te wszystkie osobliwości w jeden, nie tyle wygładzony i równy, co w miarę stabilny i kuszący produkt. Teraz jest to jedynie rozsypanka, puzzle, których krawędzie do siebie nie pasują, historia, którą się atakuje, zapominając o powodzeniu puenty.
W tym kalejdoskopie Léos Carax nałożył zbyt wiele fluorescencyjnych szkiełek. Chyba przecenił swoje możliwości, odrzucając twierdzenie, że mniej czasem znaczy więcej. Szkoda.
4 komentarze
Nie mogę się nadziwić, że Małgorzata odważyła się napisać coś takiego. To nie jest tekst krytyczny to tylko dowód na ograniczone horyzonty i niedostatki dyskursu, które spowodowały konsternację. To nie na film należy się gniewać, Małgorzato, ale na siebie. Na przyszłość: więcej samokrytyki, proszę nie wyskakiwać z czymś takim, bo jestem zażenowana.
wyjątkowo debilna ta recenzja
Oczywiście, że film ma punkt kulminacyjny i oczywiście, że jest tam katharsis. Czytając recenzję, miałem nadzieję, że autorka pokusi się o zrekonstruowanie jakichś sensów, tropów, wskazanie tradycji, do której „Holy Motors” się odnosi. A można byłoby pokazać go na tle np. z jednej strony kina surrealistycznego, z drugiej tradycyjnego kina gatunków, które przedrzeźnia (w każdym z epizodów inny gatunek!), a z trzeciej może coś jeszcze innego.
Oczywiście nie twierdzę, że film musi się podobać każdemu, ale jeżeli pisze się tekst krytyczny w portalu kulturalnym, to recenzja ma wartość tylko wtedy jeżeli zrozumie się koncepcję danego dzieła, po czym oczywiście można ją zanegować czy wykazać jej słabości. I to zrozumienie koncepcji byłoby owym niezbędnym klejem, kręgosłupem, którego zabrakło w tej recenzji. Teraz jest to jedynie rozsypanka, puzzle, których krawędzie do siebie nie pasują, a autorka chyba po prostu przeceniła swoje możliwości. Szkoda.
1. Holy Motors to film spoza repertuaru Cinergii. 2. Świetny film. 3. To, że „recenzentka” ma problem z jego interpretacją, nie może oznaczać, że jest słaby.