Charlie St. Cloud – recenzja

Początkowe sceny, to obraz amerykańskiej, szczęśliwej rodziny. Pracowita mama i dwaj świetnie zapowiadający się synowie. Starszy z braci- Charlie kończy szkołę i otrzymuje sportowe stypendium. Daje mu to możliwość rozwijania swojej pasji, którą jest żeglarstwo. Kiedy Charlie zaczyna planować swoje życie składa obietnicę bratu. Każdego dnia, o zachodzie słońca będzie uczył go grać w bejsbol. Jednak obietnica złożona Samiemu okazuje się czymś więcej niż zwykłym przyrzeczeniem. Po tragicznym w skutkach wypadku samochodowym Charlie cudem wymyka się z objęć śmierci. Od tej pory jego życie zmieni się w walkę ze wspomnieniami i wizjami.
Chłopak zostaje sam i podejmuje pracę na cmentarzu, zupełnie rezygnując z żeglowania. Oddala się od ludzi, unika rozmów o wypadku. Sensem dla niego stają się regularne spotkania z bratem. Wszystko jednak zmienia się, kiedy Charlie nawiązuje kontakt z Tess- dziewczyną planującą wyruszyć żaglówką w podróż dookoła świata. Ich wspólna pasja pozwala na oderwanie się od codziennego rytuału. Jakie jednak będą skutki złamania obietnicy danej młodszemu bratu? I w jaki sposób Charlie ma spłacić „dług życia”? Wszystko wyjaśni się jeśli wybierzecie się do kina.
Nieco w tym filmie magii i banału, ale dla zwykłej rozrywki można się wybrać. Zac Efron znany głównie dzięki roli w High School Musical stara się stworzyć kreację, która raz na zawsze pozbawi go wizerunku roztańczonego, wesołego chłopca. Czy mu się to udało? Oceńcie sami.