Boso, ale na rowerze – recenzja

Całą rodzinne utrzymuje ze swojej skromnej emerytury babcia, która zawsze stoi murem po stronie swojego wnuka. W tym filmie nikt nie użala się na swój los, przed oczami mamy jedynie obraz dobrej zabawy i śmiechu. Klan zawsze trzyma się razem, każdy może na siebie liczyć.
O całej fabule można byłoby rzecz sentencjonalnie „nihil nove sub sole”, ale nie do końca. Choć całość oparta jest na znanych wątkach, które trzymają widza przy ekranie. To obraz niezaprzeczalnie skrojony jest wyjątkowo. Naturalistyczne sceny przemocy i wymiocin zacierają się kiedy pojawiają się drobne iskierki nadziei na poprawę sytuacji Strobbe’ów. Jak w kalejdoskopie zmieniają się nastroje i klimat, jest przesłodko, ale nie brakuje także goryczy. Po prostu c’est la vie, w najmroczniejszym i najgorętszym wydaniu.
Film ten niewątpliwe należy zobaczyć! Obraz zrobił na mnie piorunujące wrażenie i na tyle przemówił do mojej podświadomości, że zamierzam przeczytać powieść na podstawie, której została oparta ekranizacja.
krótka recenzja filmu:
http://informatorkulturalny.blogspot.com/2010/07/boso-ale-na-rowerze.html