Benek – recenzja

Gorzko-gorzka – taka jaka jest wizja Śląska, ale również naszego pięknego kraju. W wydaniu ogólnopolskim i śląskim: syf, bieda, bandytyzm, emigracja w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Jakie perspektywy ma przed sobą 29-letni Benek, mieszkaniec Śląska, bez własnego kąta, były górnik z odprawą 40 tys. w ręku?
Jako widz szczerze od samego początku sympatyzuję z bohaterem, choćby dlatego że kończy erę kamienia węgielnego zaczynając nowe życie. Jednak nie sposób uciec daleko, bowiem kolejny etap w życiu Benka po raz wtóry zapisany zostaje przez szkice węglem. Na szczęście już w innym wydaniu. Historia bohatera poucza nas, jak obłaskawić rzeczywistość i nadać jej nowy koloryt. Żyjąc w tym samym świecie, ale z własnym przepisem na sukces. Obraz zyskuje na atrakcyjności dzięki doskonałej kreacji Marcina Tyrola (Benek) oraz Mirosławy Żak (Danka).
To dobry film, ale nie tak zapadającym w pamięć jak „Cześć, Tereska”. W dobie kryzysu i rosnących słupków bezrobocia temat poniekąd nadal aktualny. Wizja filmowa Glińskiego może być dla nas przykładem małego zapalnika do zmian w życiu każdego z nas. I może nie koniecznie wymagajmy od tego obrazu autentyczności (za 40 tys. nie kupimy kawalerki w żadnym rejonie Polski), a tym bardziej aktualności.
Momentami projekcja Glińskiego jest za surowa i nudna, ale ożywiona kilkoma sytuacjami komicznymi pozwala na przetrwanie w kinie przez półtorej godziny. Podsumowując „Benek” to uniwersalny obraz napawający optymizmem i wiarą, że dzięki odpowiedniej determinacji możemy zmienić w swoim życiu naprawdę bardzo wiele.