Beats of Freedom – recenzja

I to właśnie nie warstwa muzyczna, ponieważ słyszalne w tle utwory trwają maksymalnie po kilkadziesiąt sekund, a wizualna jest najciekawszym elementem filmu. Realizatorzy Beats of Freedom wykorzystali archiwalne nagrania będące obecnie w archiwum IPN, fragmenty Kronik Filmowych, fotografie, wśród których da się znaleźć kilka smaczków m. in. aresztowanego Skiby. To „smaczki” dodają pikanterii całej produkcji np. Marek Niedźwiedzki opowiada w jaki sposób walczył z cenzurą w obronie zespołu Maanam. Narrator opowiada o powstałych grupkach skinów (za którymi stał prawdopodobnie ówczesny aparat rządzący), którzy atakowali słuchaczy podczas koncertów w Jarocinie.
Najbardziej drażni w filmie to, że część Polaków wypowiada się w nim po angielsku. Rozumiem, ma to być takie bardziej „zagraniczne”, na zachód. Zważywszy na to, że większość rodzimych muzyków jednak mówi w Beats of Freedom po polsku okazuje się to śmieszne.
Zew wolności, być może nieumyślnie, jest także opowieścią o początku końca rocka w Polsce. Jakżeby się przydał kolejny dokument ilustrujący, jak zniszczono tę muzykę w czasach kapitalizmu. Jak po 1989 roku rozgłośnie z czasem przestały grać rodzimych wykonawców. W jaki sposób upadł Jarocin, z Radiowej Trójki odszedł Marek Niedźwiedzki. Każda rewolucja pożera swoich twórców, tak samo było z rockiem, który poza wyjątkami znów jest gdzieś w podziemi.
Dziś w TV królują gwiazdki formatu Dody i Feela – warto tu wspomnieć anegdotę przytoczoną w filmie, w której jeden zagraniczny muzyk powiedział, mniej więcej tak: jak tu w tej Polsce dobrze – macie cenzurę, musicie robić wszystko na około, tworzycie poezję, a nie tak jak ja prosto z mostu, prosto. Jakie to dziś prawdziwe.
takie życie
W podziemiach? Rock? No nie wiem, a co z Muse? Co z Radiohead?
hmm ale muse i radiohead nie są polskimi rockowymi kapelami, które poza wyjątkami /kult, hey/ nie pojawiają się ani w tv, ani w komercyjnych radiach